Powiedzenie „człowiek jest istotą społeczną” zna każdy z nas. Tylko czy na pewno rozumiemy co się kryje pod tym stwierdzeniem?
Z uwagi na to, że kontynuujemy wątek radzenia sobie współczesnego człowieka ze stresem, pozostawimy na boku kwestie filozoficzne (twórcą tego stwierdzenia był Arystoteles), i skupimy się na tym, do czego jesteśmy sobie potrzebni, my, ludzie.
Kiedy rodzi się mały homo sapiens 🤰, niestety nie staje na własnych nogach od razu, i nie sięga po pokarm samodzielnie. Jesteśmy uzależnieni od rodziców przez kilka pierwszych lat życia, nasze życie dosłownie zależy od ich opieki. Zarówno pod względem dostępności do pożywienia, jak i zaspokajania potrzeb bliskości, miłości, bezpieczeństwa, zabawy oraz rozwoju umiejętności społecznych.
Podczas całego tego procesu troszczenia się o małego człowieka uczy się on, że obecność innych ludzi jest źródłem dobrych rzeczy (pełnego brzuszka, spokoju, przyjemności fizycznej, dotyku). Uczy się, że więź z innymi jest gwarantem dobrego życia (tak naprawdę to przeżycia). Grupa daje ochronę, okazję do zabawy i rozwoju.
I tak od setek tysięcy lat działa proces budowania więzi dziecko-dorosły człowiek (u innych ssaków od dwustu milionów lat!), ewolucja więc wpisała go w nasze geny. I w pakiet wielu naszych ludzkich potrzeb, do zaspokojenia których potrzebujemy innych homo sapiens.
Doświadczanie opieki, troski, życzliwości ze strony drugiego człowieka kojarzy nam się z „dobrem” i bezpieczeństwem, więc uspokajamy się w obecności życzliwych nam osób. Mamy w mózgu wyryte specjalne programy poszukiwania kontaktów społecznych.
I co ciekawe, kiedy to my kierujemy społeczne zachowania w stronę innych ludzi (niesiemy pomoc, okazujemy zainteresowanie), także w bonusie dostajemy nagradzające uczucia (radości, bycia potrzebnym) 🥰.
Ten ewolucyjny mechanizm działa u każdego z nas, także u osób z deficytami spowodowanymi niewystarczająco dobrą (niezaspokajającą na optymalnym poziomie) opieką w dzieciństwie. Niektórzy z nas mogą temu zaprzeczać (wcale nie potrzebuję innych ludzi!), ale jak to się mówi „genów nie wydrapiesz” 😇. Zamknięci samotnie na bezludnej wyspie z workami pieniędzy i w przepięknej willi z basenem zwariujemy szybciej niż by się wydawało.
Badacze ludzkiego szczęścia, w tym Martin Seligman (pionier psychologii pozytywnej) potwierdzają, że interakcje/więzi społeczne są jednym z kluczowym czynników naszego dobrostanu. Wszystkie badania dot. ludzkiego zdrowia psychicznego zgodnie donoszą, że bez kontaktów społecznych trudno prowadzić satysfakcjonujące życie. I nie chodzi tu o ilość tych kontaktów, ale o ich jakość. Możesz mieć przysłowiowego jednego przyjaciela, jedną osobę w rodzinie (np. kochającą babcię), która cię wspiera, a twoje życie będzie uratowane, dosłownie.
Poza tym różnimy się między sobą zapotrzebowaniem na towarzystwo innych osób (introwersja vs. ekstrawersja), nie każdy musi więc mieć wielopokoleniową rodzinę wokół siebie i dziesięciu przyjaciół. Samotność może być źródłem wielu zaburzeń psychicznych, w tym depresji.
Mówię „może”, ponieważ jeśli jest naszym świadomym wyborem i dobrze się z nim czujemy, to sytuacja wygląda inaczej.
No dobrze, a jak to wszystko ma się do stresu?
Otóż okazuje się, że kiedy przebywamy wśród osób, którym ufamy i czujemy się bezpiecznie, na poziomie fizjologicznym aktywuje się ta część układu nerwowego, która odpowiada za stan wyciszenia, odprężenia i regeneracji. Przybywa nasz Błędny Rycerz 🐴🗡😊. Mówimy tutaj o nerwie błędnym oraz przywspółczulnej części autonomicznej układu nerwowego.
Wg Paula Gilberta (twórcy terapii skoncentrowanej na współczuciu CFT oraz badacza systemów regulacji emocji) obecność bliskich nam ludzi włącza nasz system „kojenia i więzi”, którego działanie możemy rozpoznać po takich uczuciach jak m. in. przyjemność, spokój, bliskość i odprężenie. Dzieje się tak, ponieważ w takim gronie nie musimy silić się na pięknych, mądrych, możemy chodzić w wyciągniętym dresie, możemy opuścić gardę i po prostu być.
Jest to efekt aktywności „błędnego rycerza” oraz działania hormonów: endorfiny (odpowiadającej za uczucia szczęścia i przyjemności) i oksytocyny (odpowiadającej za uczucia przywiązania i zaufania) oraz braku nastawienia na realizację kolejnych sukcesów (w domu/wśród przyjaciół nie muszę udowadniać, że sprzedam określoną ilość produktu X). Spada ciśnienie krwi, reguluje się praca całego organizmu, uspokaja umysł.
I takie właśnie fizjologiczne mechanizmy kryją się pod wszelkimi radami w stylu:
✅ jeśli masz problem, pogadaj z kimś życzliwym, nie duś w sobie
✅ pielęgnuj towarzyskie relacje, bądź w regularnym kontakcie z kolegami, sąsiadami
✅ sam wychodź z inicjatywą do ludzi – uśmiechnij się do osoby w windzie lub tramwaju
✅ przyjmij wsparcie, które ktoś ofiaruje ci
✅ dbaj o rodzinę, przyjaciół
✅ pielęgnuj rodzinne/przyjacielskie rytuały
Generalnie więc wracamy, dzięki kontaktom społecznym, do wyciszenia reakcji stresu (odpowiadającej za mobilizację organizmu w sytuacji zagrożenia przez pobudzenie współczulnej części układu nerwowego), na korzyść aktywowania reakcji uspokojenia, wyciszenia (dzięki pobudzeniu przywspółczulnej części układu nerwowego). Gasimy emocjonalny/fizjologiczny pożar, przywracamy równowagę między pobudzeniem, a uspokojeniem.
Jeśli więc masz za sobą stresujący dzień to domknięcie pętli stresu, dzięki obecności fajnych ludzi (tzw. „własne plemię”), z którymi robisz coś nieangażującego (pijesz winko, rozmawiasz, gapisz się na ulubiony serial) może być tym, czego twoje ciało i głowa bardzo potrzebują 🥰.
Oczywiście, może się zdarzyć, że to właśnie zachowania innych ludzi są naszymi stresorami, są źródłem napięć, trudnych emocji, frustracji.
Takie sytuacje tym bardziej pokazują wagę posiadania własnego plemienia, choćby to była jedna lub dwie życzliwe nam osoby.
Bliskiego, wzmacniającego Was plemienia życzę wszystkim 🧡💛💚💙!